Tylko ja sama mogę wpłynąć na moje osobiste szczęście i zdrowie. To ja mam stuprocentową odpowiedzialność za siebie, za moje samopoczucie, za nastroje, za to, czym się zajmuję, z kim się spotykam, jakimi ludźmi się otaczam.
Każdy człowiek ma sto procent wolności. Wiem, że to może brzmieć kontrowersyjnie, ale czuję, że tak jest. W każdej sytuacji mamy możliwość dokonać dowolnego wyboru. Każdy wybór będzie się wiązał z określonymi konsekwencjami. Czasem można je przewidzieć, a czasem nie. Wybór i wolność jednak są zawsze.
Ktoś powie: „Ale ja przecież nie mogę, bo…”.
Otóż nie. Możesz, tylko nie chcesz, bo nie chcesz decydować się na określone konsekwencje. Ty wybierasz.
Język niewolnika?*
W moim języku zamieniam słowa takie jak: „powinnam”, „trzeba”, „muszę” na inne wyrażenia typu: „chcę”, „potrzebuję”, „decyduję się”. Zmiana tylko takiego małego słówka powoduje silną zmianę w myśleniu, bo trzeba przyznać się przed sobą, że to z powodu własnych wyborów czuję się tak, jak się czuję. W ten sposób przejmuję odpowiedzialność za moje decyzje, nie stawiając siebie w pozycji ofiary.
Pisząc o tym temacie czuję**, że warto wspomnieć o oddzielaniu faktów od ocen. Fakty to jest to, co dzieje się dookoła, one są takie, jakie są, żadne inne, ani dobre, ani złe. Stają się częścią pewnych łańcuchów przyczynowo-skutkowych, które na pewnych etapach, jeśli się tego chce, mogą być postrzegane (to już jest subiektywna ocena) jako pozytywne lub negatywne, jednak w ostatecznym rozrachunku nigdy nie wiadomo, czy coś, co z początku wydaje się być negatywne, faktycznie takie pozostanie. Wydarzenia, które w pierwszym odruchu działają na nas przytłaczająco, mogą chwilę później pobudzić nas do intensywnej pracy i działania. Wszystko płynie i się zmienia, więc warto, moim zdaniem, nie przywiązywać się do ocen pewnych sytuacji.
Moc takiego nieoceniania osobiście odczuwam coraz intensywniej, wchodząc głębiej i głębiej. Im mniej się ocenia, tym łatwiej podejmować decyzje. Niektóre z nich stają się oczywiste, gdy przestaję zastanawiać się chociażby nad tym, co pomyślą inni, albo przede wszystkim… co powiedziałby mój wewnętrzny krytyk (a ten to potrafi!).
* Określenie wymyślone przez mojego Tatę Marka.
** Odruchowo chciałam napisać: „nie można nie wspomnieć o…” – cały czas ćwiczę :-)
Klucz do szczęścia?
Tyle teorii, która w dużym stopniu wynika również już z mojego osobistego doświadczenia. Wiele się zmieniło w moim życiu. W ostatnich tygodniach szczególnie mocno poczułam, że mam jeszcze dużo do zrobienia w temacie przejęcia 100% odpowiedzialności za swoje samopoczucie. Mam spore obawy. Część oporów wynika z wygody. Jeśli jednak naprawdę chcę dotrzeć do pełni szczęścia, czuję, że to jest jej składową. Ważne jest, żeby poczuć całym sobą, czy to „naprawdę” nas dotyczy. Czasem cele nie są nasze, wbrew pozorom.
W każdym momencie można zdecydować się na perspektywę 100% odpowiedzialności za siebie. Zapadając się od wielu tygodni w ponure nastroje, też można podjąć decyzję o zaprzestaniu stawiania się w roli ofiary. Ulgę odczuwa się natychmiast. Pojawia się moc. Zmienia się też postrzeganie nas przez otoczenie.
Wytrwałość…
Warto przy tym pamiętać, że mimo podjęcia decyzji, stare nawyki myślowe mogą dominować. Mi się często nie udawało utrzymywać takiego stanu permanentnie. Pamiętaj jednak, że każda sekunda, gdy to uczucie przywołasz, jest już sukcesem. A świadomość, że zmiana perspektywy jest w ogóle możliwa, jest bardzo budująca. Reszta to wytrwałość, czas (!), i wracanie do tej świadomości, gdy tylko to jest potrzebne. Nieważne, jak często się upada, ale czy się za każdym razem wstaje.
A piszę to dzisiaj, bo właśnie nastąpił moment, że zwątpiłam w siebie i potrzebowałam sobie przypomnieć, że cała potrzebna moc jest we mnie. Nawet bliżej niż na wyciągnięcie ręki.