Ten wpis mógłby zakończyć się na samym tytule, bo jest niejako samotłumaczący się. Dotarło do mnie, że większość moich problemów wynika z tego, że jestem zbyt ambitna. Zadałam sobie pytanie: co by było, gdybym zamiast ciągłej walki o perfekcjonizm, była po prostu wystarczająco dobra? O ile większą ulgę bym czuła? Ile więcej bym osiągnęła? Też tak masz?
Nie znam jeszcze odpowiedzi na te pytania, jednak postanowiłam się z Wami tym tematem podzielić już teraz. Może komuś też – tak jak mnie dzisiaj – zapali się lampka ostrzegawcza po przeczytaniu tych kilku zdań.
Przede wszystkim: Może być lekko!
Intuicja podpowiada mi, że bycie wystarczająco dobrym jest proste. Na pewno znacznie prostsze niż dążenie do perfekcjonizmu. Czuję wielki kamień spadający mi z serca na myśl o tym, że nie muszę nikomu udowadniać 100% fantastyczności w każdej dziedzinie życia.
Nikomu – ale przede wszystkim sobie! Prawda jest taka, że większości ludzi nie interesuje nasze bycie perfekcjonistami, a my sami jesteśmy dla siebie przeważnie największymi krytykami.
Bycie wystarczająco dobrym nie wyklucza bycia ambitnym i dawania z siebie wszystkiego w pewnych sytuacjach. Odczuwam to tak, że ambicję można „zaprząc” do pomocy wtedy, kiedy służy to danej sprawie czy ludziom – jednym słowem wtedy, kiedy jest to właściwe.
I znowu gimnastyka umysłowa!
Nie wiem jeszcze, w jaki sposób permanentnie zmienić nawyki myślowe tak, żeby moja ambicja mnie nie spalała, jak robi to w tej chwili. Nie wiem, jak zauważać, kiedy to robi. Wydaje mi się jednak, że – jak w wielu kwestiach – pomoże tu uważność.
Już jakiś czas temu stwierdziłam, że każda sekunda w moim życiu, podczas której się uśmiechałam, jest jedną sekundą więcej w moim życiu, podczas której się uśmiechałam. :-)
Kiedyś miałam zalecone pewne ćwiczenie od fizjoterapeutki. Miałam ćwiczyć przy każdej możliwej okazji. Żeby o tym łatwiej pamiętać, zaproponowała ona metodę z czerwonymi punktami, wręczając mi kilka takich właśnie naklejek. Miałam nanieść je na miejsca, na które często spoglądam w ciągu dnia – lustro, komórka, ekran monitora itp. Za każdym razem patrząc na czerwoną kropkę miałam wykonać to ćwiczenie. Sprawdziło się to rewelacyjnie.
Wprawdzie po jakimś czasie się do kropek przyzwyczaiłam i przestałam na nie zwracać uwagę, ale zadziałało przez wystarczająco długi okres, żeby osiągnąć poprawę.
Wyjdź z pudełka! ?
Kropki nie muszą być kropkami i nie muszą być czerwone??, równie dobrze mogą to być białe owieczki ??, czy tęczowe jednorożce ??, albo jakiekolwiek inne naklejki niewielkich rozmiarów. Myślę, że metoda może być całkiem skuteczna.
Rozważałam jeszcze jakieś inne metody na przypominanie – pleciona bransoletka na rękę albo zmywalny tatuaż na nadgarstku. Teraz wymyśliłam jeszcze przypomnienie w komórce, ale to mogłoby być na dłuższą metę uciążliwe. Myślę, że kolorowe karteczki w różnych miejscach domu, przypominające o uśmiechu i wyluzowaniu (albo z dowolnymi innymi afirmacjami) też mogłoby całkiem fajnie zdać egzamin.
A może Ty masz jakiś pomysł na to, jak sobie przypominać o nowych nawykach myślowych?